Przez ostatnie dwa lata moje życie zmieniło się o 180 stopni. Spotkało mnie także kilka rozczarowań, ale w końcu wpadłem na pewien pomysł…
Ten blog obraca się wokół męskiego stylu, ale czasami mam ochotę opowiedzieć nieco więcej o sobie. Wiem, że takie wpisy interesują sporą część z Was, więc zaczynajmy!
Przeprowadzka do Szwecji
Dwa lata temu spakowaliśmy cały dobytek w podwyższonego Fiata Ducato i popłynęliśmy promem do Szwecji. Zamieszkaliśmy w pięciotysięcznym miasteczku pośrodku regionu Småland – to tam wychowała się moja żona. Wprowadziliśmy się na strych wyremontowanego, stupięćdziesięcioletniego domu. Mieliśmy szczęście, że w ogóle go znaleźliśmy, bo w Szwecji trudno o mieszkanie na wynajem. Rynek nieruchomości jest tu specyficznie uregulowany i nie ma takiego wyboru jak choćby w Warszawie.
Początkowo plan był taki, by odłożyć pieniądze i kupić mieszkanie w średniej wielkości mieście w regionie. Po 4 latach razem w Warszawie doszliśmy do wniosku, że nie mamy już ochoty mieszkać w żadnej metropolii. Bardzo lubimy polską stolicę, ale traciliśmy mnóstwo czasu w korkach. Tutejsze miasta są bardzo przyjazne dla pieszych, rowerzystów czy osób korzystających z autobusów. Tymczasem Warszawa jest bardzo rozległa i nie wszędzie można dotrzeć bez samochodu. A w Szwecji żyje się spokojniej i nie spędza się połowy wolnego czasu za kółkiem. Jednocześnie nawet na tak zwanej prowincji jest sporo restauracji, klubów i innych miejsc, gdzie można się rozerwać. Właśnie czegoś takiego potrzebowaliśmy.
Trener personalny w Szwecji?
Wkrótce po przyjeździe zacząłem pracować na siłowni, ale niestety musiałem zrezygnować. Rynek fitness w Szwecji jest na tyle mały, że jako trener personalny mogłem sobie raczej dorobić niż się utrzymać. Wygląda na to, że oszczędni Szwedzi nie lubią wydawać pieniędzy na takie luksusy jak regularne treningi personalne. Przychodząc na siłownię, nie miałem pewności, czy mój czas nie pójdzie na marne. W Warszawie to klienci szukali mnie. Zagadywanie na siłowni do obcych ludzi było dla mnie trudne, bo nie robiłem tego nigdy wcześniej, nawet po polsku. Postanowiłem szukać innej pracy. Chociaż znam bardzo dobrze podstawy szwedzkiego, bo prywatne lekcje pobierałem jeszcze w Warszawie, to zderzenie z rzeczywistością i językiem mówionym było ciężkie. Szczerze mówiąc, na samym początku niezbyt wiele rozumiałem. Tutejszy dialekt odbiega od rikssvenska, czyli języka standardowego, którego się uczyłem.
Moja żona od razu dostała pracę jako ekonomistka w naszej gminie, ale nie chciałem, by była jedyną osoba, która nas utrzymuje. Postanowiłem szukać jakiegokolwiek zajęcia i tak trafiłem, nie zgadniecie… do lakierni proszkowej, w której maluje się profile aluminiowe do produkcji okien. Nie udało mi się znaleźć zatrudnienia zgodnego z moim wykształceniem w zakresie finansów i rachunkowości, ale nie należę do osób, które będą siedzieć w domu. Chciałem zacząć już odkładać pieniądze i zbliżać się do naszych celów.
Po pracy przy maszynach składałem CV w firmach z branży finansowej, ale tutejszy rynek jest już nasycony jest imigrantami. A Szwedzi wolą zatrudnić jednego z rodaków, nawet z niższym wykształceniem, niż Polaka, dla którego szwedzki jest językiem obcym. W dużych miastach pewnie łatwiej byłoby coś znaleźć, ale na razie nie chcieliśmy się przeprowadzać.
Jak się domyślacie, zatrudnienie na linii produkcyjnej to nie było moje marzenie, ale musiałem się pogodzić z sytuacją. W międzyczasie skończyłem kurs językowy dla obcokrajowców i zdałem egzamin potwierdzający, że znam szwedzki na poziomie podstawówki. Nie było to dla mnie problemem, wystarczyło kilka razy pojawić się w miejscowej szkole. Język znałem już wcześniej, a w pracy miałem możliwość osłuchania się. Jak to w takich miejscach bywa, nie zawsze rozmawiałem z rodowitymi Szwedami, ale i tak się podszkoliłem. Nie krępuję się już używać obcego języka. Zaakceptowałem fakt, że błędy są na razie nieuniknione.
Nowy pomysł na siebie
Z poszukiwania innej pracy nie zrezygnowałem, ale efektu nadal nie było. Pewnego dnia, gdy przeczytałem kolejny mail informujący, że odpadłem na wczesnym etapie rekrutacji, dotarło do mnie: po prostu walę głową w mur. Bez wcześniejszego doświadczenia i bez perfekcyjnej znajomości szwedzkiego być może nigdy nie zrobię kariery w branży finansowej.
Usiedliśmy z Martiną i doszliśmy do wniosku, że trzeba zmienić koncepcję, bo nie chcę utknąć na linii produkcyjnej na dłużej. Rozmawialiśmy kiedyś o tym, że jeden mój klient, z którym trenowałem, zostawił pracę w biurze i został w wieku 40 lat pilotem linii lotniczych. Zawsze chciałem latać, ale z kursem wiążą się spore koszty. Martina jednak powiedziała, że oboje pracujemy i możemy sobie na to pozwolić, a inwestycja w końcu się zwróci. Przedyskutowaliśmy to i postanowiliśmy trochę zacisnąć zęby. Nabrałem nowego rozpędu. Wiem, że jedno z moich marzeń się spełni!
Czas na marzenia
Od tej pory – ze wsparciem Martiny – zacząłem dążyć do jasno wyznaczonego celu. Wspólnie zrobiliśmy research i zdecydowałem się na szkołę w Warszawie. W Szwecji nawet z państwowym dofinansowaniem kosztowałoby to dwa razy drożej. Wbrew pozorom łatwiej i taniej jest mi latać do moich rodziców do Warszawy, by zaliczać kolejne etapy kursu.
Po roku od rozpoczęcia szkolenia mam już kilkadziesiąt godzin lotów za sobą. Nie jest łatwo pracować fizycznie, uczyć się po pracy, prowadzić bloga, podcast, kanał na YouTube i jeszcze znaleźć czas dla siebie. Ja jednak nie potrafiłbym po prostu przychodzić do domu i nic nie robić.
Na początku myślałem, by zrobić ten cały kurs szybko i mieć z głowy. Teraz jednak wiem, że to wszystko wymaga czasu, więc po prostu cieszę się z samego procesu. Latanie małymi samolotami jest dużo ciekawsze niż prowadzenie turbowentylatorowych maszyn, które potrafią nawet same wylądować. A jeśli już mowa o lądowaniach, to właśnie one są w pracy pilota najtrudniejsze. To niesamowite uczucie, gdy musisz zgrać ze sobą wycelowanie w pas, prędkość podejścia, skorygować lot o boczny wiatr i przyziemić jak najpłynniej.
Czas na naukę będę miał w najbliższe wakacje i chciałbym wylatać jak najwięcej godzin. Chcąc pracować jako pilot, muszę mieć przynajmniej 300 godzin lotu na koncie. W odmierzaniu ich pomaga mi klasyczny zegarek, który widzicie na moim nadgarstku. Nie jest to wprawdzie ulubiony przez fanów lotnictwa awiator, ale przyznajcie, że pasuje do moich stylizacji. Wskazówki odmierzają czas, a ja czerpię z niego przyjemność za wolantem małego samolotu. Zastanawiam się tylko, czy będziemy musieli przeprowadzić się bardzo daleko… Może przyjdzie mi pracować na zasadzie: dwa tygodnie w delegacji i dwa tygodnie w domu? A może po prostu zostanę na stałe w którymś z większych miast Szwecji? Czas pokaże i to w pięknym stylu – na tarczy mojego ORIENTA.
Zegarek automatyczny ORIENT
ORIENT to japoński producent z tradycją sięgającą 1950 roku. Wytwarza wysokiej jakości zegarki z własnymi mechanizmami. Nie jest to jednak marka droga, bo ceny ich modeli zaczynają się już od 500 złotych. Próżno tu jednak szukać niedoróbek, tanich materiałów czy kiepskiego wzornictwa.
Mój zegarek to automat wykonany z nierdzewnej stali, wodoodporny do 50 metrów. Jego kształt jest na tyle klasyczny, że pasuje do marynarek, ale stalowa bransoleta zmniejsza formalność i można go nosić także do zestawów casualowych.
Jeśli lubisz klasyczny design, ale nie chcesz wydać kilku tysięcy na zegarek, to marka ORIENT jest dobrym wyjściem. Ja zaoszczędzone pieniądze wolę przeznaczyć na świetny garnitur albo na weekend we Włoszech. Jeśli też tak masz, to przyjrzyj się eleganckim modelom marki ORIENT. Zdecydowanie warto mieć ładny i porządnie wykonany zegarek, ale nie musi kosztować tyle, co motocykl.
Czas przyszły
Teraz przede mną dużo nauki, egzaminów i godzin do wylatania. Ale nie stresuję się, jestem tylko podekscytowany. Nie muszę Wam chyba pisać, że latanie jest fantastycznym doświadczeniem!
Nie ukrywam, początkowo moja sytuacja mnie frustrowała, ale chyba dobrze się stało? To był impuls, by coś zmienić. Trenerem personalnym byłem już 10 lat. Pora na coś nowego. W niedalekiej przyszłości będę miał biuro z najlepszym widokiem na świecie. Teraz jest trochę ciężko, ale to, co piękne, nie zawsze przychodzi lekko.
Fotografie wykonała moja żona Martina w Aeroklubie Jönköping. Więcej o tej wizycie pojawi się niedługo na Stronie Facebook Pan Grono.
Zegarek ze zdjęć to model ORIENT RA-AC0006B10B i znajdziesz go również w dziale POLECANE razem z innymi modelami tej marki.